Podrzucam przepisy różnym
ludziom, dziś Paweł dostał przepis na deser owocowy.
Chyba mu się spodobał, bo określił go jako łatwy
i obiecał, że spróbuje zrobić. Doświadczenia.
Myślę, że mimo całego naszego spierania się
czasem, lubimy się, ja lubię jego, on mnie. O co się
spieramy? Dobre pytanie, o terminologię czasem, Marek to nieźle
określił. Terminologia. Musiałbym Wam przedstawić
moich kolegów. Chcecie? Zacznę od pierwszego. Mirek,
poznaliśmy się w sieci. Miałem unikać tematu
sieć, ale to jest niemożliwe, gdyż wszyscy, oni i my,
jesteśmy w sieci, oni to inni, o których tutaj nie piszę.
Sieć. O niej można pisać i pisać. Niejeden już
zrobił pieniądze na temacie: ja, mój pies i sieć,
w której podrywam panny. Panna to takie określenie mojej
koleżanki ze studiów, panna to po prostu dziewczyna,
czyjaś kobieta, a jeszcze inaczej, żeby się feministki
nie spierały o pietruchę, panna, to dziewczyna, z którą
ktoś się spotyka, albo ma zamiar, a ona jeszcze o tym nie
wie. Wracam do Mirka. Podjechał kiedyś i przywiózł
mi naklejkę na samochód. Ucieszyłem się, bo to
był mój pierwszy kolega w Krakowie, nie z pracy, ale
własnosłownie zapoznany. Własnosłownie, bo
wyklepaliśmy się w sieci, w popularnym programie
komunikacyjnym ICQ (I seek you, taki skrót, Izraelczycy
sprzedali Amerykanom protokół za około 50 mln USD no
i tak powstało ICQ). Mirek miał Alfe33, wtedy właśnie.
Dla mnie to była pewnego rodzaju nowość, bo nie miałem
okazji dotknąć ani zobaczyć takiego rasowego
samochodu. Rasowy samochód. Nie mówiłem, że
jestem w pewnym sensie miłośnikiem włoskiej
motoryzacji. Makarony, określenia kolegów z listy
dyskusyjnej. Każdy - byle makaron. W pewnym sensie, gdyż
stało się to przypadkiem. Był samochód do
kupienia, Alfa, to została kupiona Alfa. I tak, jak to jest w
teorii dysonansu poznawczego, zacząłem szukać
podobnych sobie. Pasjonaci. Trafiłem na listę dyskusyjną
(dla niewtajemniczonych, to taki trochę Hyde Park – a jak
ktoś nie wie, co to takiego Hyde Park, to polecam wycieczkę
do Londynu, albo co najmniej do najbliższej biblioteki, więc
Hyde Park, ale z kartą wstępu, która jest
rejestracją-zaproszeniem do uczestnictwa w rozmowach lub
delikatną cenzurą tych rozmów – to w przypadku
list dyskusyjnych moderowanych – czyli cenzurowanych) i
poznałem parę osób, w tym Mirka, którego już
znacie. Po Mirku jakoś jednocześnie poznałem Pawła
i Krzyśka, też Alfy. Dziwny ten świat. Tak śpiewał
Czesław Niemen. W międzyczasie pojawił się kolega
maluchem, który chciał Alfę kupić, ale skończył
na Oplu. No cóż, Opel też samochód, inny,
ale cztery koła są, silnik jest, nie pada na głowę,
dojechać się da wszędzie tam gdzie Alfą. Ale...o
ale będzie potem. Krzysiek, zacznę tym razem od Krzyśka
miał czerwoną 33kę i było podejrzenie przez kilka
chwil, że to 4x4 (napęd na cztery koła, permanentnie,
nie bez pewnego przekąsu śmiejąc się z sytuacji).
Później wyszło szydło z worka, że owszem,
4x4 jest, ale trzeba je zamontować, no i się wyjaśniło,
że 4x4 w krzyśkowej Alfie to mit. Krzysiek ‘zabłysł’
sporą znajomością tematów motoryzacyjnych, no i
dodatkowo okazało się, że odwiedzamy tego samego
‘speca’. Przy czym, ja miałem i mam, odczucia raczej
negatywne co do ‘specowości’ owego pana, a Krzysiek
do pewnego czasu upierał się przy dobrej jakości
‘speca’. "Pewny czas" nastąpił dużo później,
jak pojawiła się Alfa 155 Q4, gdzie ów spec coś
‘wyspecował’ tak dobrze, że Krzysiek
powiedział: dość. Męska decyzja. W końcu
Krzysiek jest facetem. Kolejna postać to Paweł. Nie
pamiętam skąd się wziął, Mirek człowieka
namierzył. Paweł jest prezesem, poważnym gościem,
który nosi krawat. No i wtedy jeździł
butelkowo-zieloną Alfą 156. Do dziś ją ma, ale
temat jest otwarty, bo podobno ma iść pod młotek czyli
do sprzedania. Paweł to taki gość, który co
rano się goli i patrzy sobie w twarz. Bo dewizą jego jest:
żeby sobie spokojnie móc w twarz spojrzeć. A sprawy
się mają czasem różnie, ale my nie możemy
na niego narzekać. Pożycza nam pieniądze i nie chce,
żeby oddawać. Rzadko spotykana cecha dzisiaj. Paweł ma
też małego, który podobno ‘zapitala’, bo
ma już dwa lata. Trzeba go też kąpać co wieczór
i kłaść spać o 21ej. Z tego też powodu,
Paweł często nie może się integrować z nami
przy wycieczkach na pizzę. Pizza. O tym też będzie.
Paweł ma żonę, która chyba nas nie lubi. Takie
jest spostrzeżenie Mirka, który kiedyś ją
widział. Ja do dziś myślę, że żona
Pawła to postać wymyślona, a Mirek dostał coś
w łapę, żeby była wymówka jakaś. No,
ale w takim razie skąd wziął się mały? Mały
miał ostatnio urodziny i Paweł kupił mu tort. Dwie
świeczki - to się mały nadmuchał. Paweł mówi
też, że mały jeszcze nie rozpoznaje, że urodziny.
W tym względzie to dobrze, bo nie krzyczy: tato, a ja chcę...(ja
nie mam dzieci, ale mogę sobie wyobrazić). To o Pawle,
wrócę do niego później. Jest jeszcze kolega
Marek. Marek to ciekawa postać, bo raczej bezkompromisowa. Marek
pojawił się jakoś w styczniu czy lutym, później
niż Paweł, Krzysiek i Mirek, dlatego, że zwyczajnie
wtedy kupił Alfę. Podłączył się do
listy i znalazł nas, obecnych już. Marek zadaje się z
Aśką, która chce go usidlić, ale on póki
co, nie daje się. Ciekawe jak długo ten stan się
utrzyma. Kolejną postacią jest Wojtek czyli Suzi. Suziego
znam z dawnych czasów, kiedy jeszcze nie było icq czy
innych gadulców sieciowych (za to był irc, który
nadal jest, ale mniej popularny niż wtedy). Suzi nie miał
Alfy i chyba nie chciał mieć. Jednak nieco perswazji i ma.
Czasami żałuję, że przyłożyłem
rękę do tego samochodu, bo Suzi czasem narzeka. Jednak na
pytanie czy kupiłby coś innego odpowiedź jest jedna:
nie, chyba, że to alfa. Perswazja się udała, a ja mogę
nie żałować. Suzi czasami lubi się z nami spierać
o pietruchę. Dla zasady, czy dla zabawy. Bo wiecie, Suzi jest
adminem, a admin to taki gość, który musi wszędzie
wykazać, że zwykli użytkownicy systemów różnych
nie nadają się do pracy z komputerami. Trudno odmówić
temu stwierdzeniu racji, jednak są chlubne wyjątki, a te
admina dotykają najbardziej.
Może jak
się wszystko lepiej pokręci to poznamy żonę Pawła
i zaprzeczę mitowi, oraz Kaśkę i kuchnię Suziego.
Gotuje, tak jak ja. Pokrótce to wszyscy, są jeszcze
koledzy, którzy wpadają czasem pogadać, ale co do
ich ‘bliskości’ zdania są podzielone, to taki
zwrot dyplomatyczny, mówiący, że w niektórych
kwestiach się nie zgadzamy. Nie jest to rzadkim zjawiskiem, bo
praktycznie każdy pomysł ma tyle odcieni ilu nas jest i
rzadko dochodzimy do kompromisu. Ma to swój urok, bo jasne
jest, że nie możemy się porozumieć, jednak
zamiast dzielić, w jakiś sposób to nas łączy.
Mógłbym na
tym poprzestać przedstawiać kolegów, ale jest
jeszcze jedna osoba, którą należy wymienić.
(wszystkie inne które tu liczą na wzmiankę o sobie
muszę rozczarować). Tą osobą jest Janusz. Janusz
mieszka w Dębicy, to takie miasto między Rzeszowem a
Tarnowem, znane, gdyby ktoś miał problem z rozpoznaniem
zachęcam do przestudiowania mapy. Janusz tam mieszka wraz z żoną
i ...dziećmi? Tego właśnie nie wiem, córkę
ma na pewno, ale czy więcej? Muszę zapytać. Janusz
mieszka w Dębicy, od tego zacząłem, właśnie,
i czasem zdarza mu się naprawiać samochody. Głównie
Alfy, które mu przywozimy z Krakowa. Pierwszym samochodem
który pojechał z Krakowa do Janusza, była moja sto
czterdziestka szóstka. O ile sobie przypominam ustaliliśmy
to na zlocie w Boszkowie (to taka mieścinka koło Leszna, a
Leszno jest koło Poznania, a Poznań ...itd. ), a później
już poleciało, bo się okazało, że Janusz
jest fajnym gościem i super specem od mechaniki samochodowej.
Nie piszę tego po to, żeby mieć zniżkę przy
kolejnej mojej wycieczce do Dębicy, ale dlatego, że tak
jest. Janusz czasem odwiedza nas w Krakowie, żeby poćwiczyć
różne sztuczki samochodowe między słupkami,
które zdarza nam się ustawiać na zapuszczonej płycie
lotniska w krakowskich Czyżynach.
Jako, że jestem
ostatni w kolejce, a Suzi się oburzył, że o mnie nic
nie ma (jakbym na nim suchej nitki nie zostawił, phi – to
jest prychnięcie, gdyby ktoś pytał), napiszę parę
słów o sobie. Znalazłem się w Krakowie
niedawno, bo w roku 1999. I pierwszym moim samochodem była Alfa
146, którą znalazłem w internecie. Potem się
‘dokopałem’ do listy dyskusyjnej, strony klubowej i
poznałem ludzi o których tutaj mowa. Z moich pomysłów
na życie wynika spieranie się z Suzim na temat celowości
posiadania dzieci, układów damsko-męskich i mitów
o różnych żonach (na przykład mit o żonie
Pawła, nawiasem, zobowiązał się do udostępnienia
mi do wglądu aktu ślubu, ciekawe co na to jego żona).
Dodatkowo spieramy się z Markiem o kolor na przykład
kurtki, która miała powstać w ramach gadżetów
klubowych.
Tyle o ludziach, którzy
z punktu widzenia ścisłego naszego grona zostawiają
jakieś ślady w pamięci. Wracając do wcześniej
poruszonych tematów, powinienem teraz napisać o ...ale.
Na stronie www.cuoresportivo.pl
jest sporo materiału, który mówi: Alfa a inne
samochody. W naszym gronie zdania są podzielone, powinno to być
chyba mottem naszego Fanta Teamu. Na przykład takie: nie
zgadzamy się ze sobą, albo: dzieli nas różnica
zdań, albo: dlaczego nikt się nie chce przyznać do
wersji lusso? Albo takie (ostatnio modne): ABS – twój
wróg. Pomysłów dość by zapełnić
średniej wielkości kajet, ale nie o tym chciałem.
Zdarzały się pomysły zakupu na przykład samochodu
marki japońskiej, czteronapędowca z silnikiem boxer, żeby
mieć ‘power’ i ‘speed’. Jak człowiek
jednak pojeździ Alfą, i nie zdenerwują go drobne
przykrości w stylu pędzącego do serwisu wariatora,
albo skrzypiąca (czasem tylko) tapicerka lub nie działający
wentylator klimatyzacji, to istnieje podejrzenie, że nie kupi
już innego samochodu. Dlatego kolega, który kupił
Opla, zrobił chyba dobrze. Opel dojedzie wszędzie, jak
Alfa, psuje się pewnie podobnie, jak Alfa, i jest samochodem do
jeżdżenia, jak Alfa. Tylko Alfa ma jedną przewagę.
Decyzja o zakupie jest jak skok na bungee - wystarczy raz skoczyć,
żeby chcieć więcej i więcej się za siebie
nie oglądać. Takie średnio sprytne porównanie.
Do omówienia
zostaje jeszcze pizza. Jak wiadomo, pizza jest pochodzenia włoskiego,
przynajmniej w rozumieniu potocznym, bo zawodowcy stwierdzą, że
podpłomyki znane były w Polsce i nie tylko, już za
czasów Króla Świeczka, ale obecnie 99% ludzi wie,
że jak pizza, to Italia, Bona (nie mylić z margaryną),
Sophia Loren, ewentualnie La Piovra czyli Ośmiornica, bo o
aceto balsamico di Modena to już raczej mało kto wie (a
niektórzy młodsi wiekiem mogą się całkiem
pogubić). Zostajemy więc przy zaprzeczalnej, bądź
nie, włoskości pizzy. Otóż, ta pizza to
przyczynek do spotkań krakowskich alfistów (jak to dumnie
brzmi), w mocno oddalonej od centrum miasta, knajpce-‘pizzerii’
Magillo. To nie jest reklama. Jak na razie nikt nie zapłacił
za czas antenowy. Prawdę powiedziawszy nie wiem skąd się
wzięła ta pizzeria. Podobnie jak Paweł. Jest i zostało
zaakceptowane. Są oczywiście lepsze knajpy, ale ta ma kilka
zalet: jest w stosunkowo trudno odnajdywalnym miejscu, jest daleko,
no i ma dość dobre ceny. Dwie pierwsze cechy mogą się
wydawać kontrowersyjne, ale kolega Mirek komentując co
prawda inną sytuację powiedział: jest samochód,
to się jedzie. Dodając do tego, że samochód to
Alfa, każdy średnio rozgarnięty umysł pojmie o co
‘jedzie’. W tej pizzerii czasem się spotykamy.
Zamawiamy pizzę góralską (wędzony ser i ogórek
kiszony, taka polska rzeczywistość, bardzo dobra zresztą),
pizzę diabolo i trzecią, która jest z papryką
pepperoni, a nazwy jej nie pamiętam. Siadamy przy dużym
stole, choć to raczej ława, dostajemy pizzę na
obrotowym talerzu i naśmiewamy się ze wszystkich możliwych,
i akuratnych rzeczy. I o tym, i o paru samochodach będzie ta
strona.
Skąd Fanta Team?
Po przejrzeniu powyższego
fragmentu Marek zasugerował, żeby dodać coś o tym
skąd wzięła się nazwa. Wiąże się z
tym miłość Pawła do oryginalnego produktu
Coca-Coli (tu uśmiech w kierunku przyszłych sponsorów)
Fanta o smaku cytrynowym. Cała sprawa zaczęła się
od wycieczki naszej na zlot do Boszkowa (patrz wyżej gdzie jest
Boszkowo). Niezupełnie od wycieczki, ale już od planów
dotyczących owej. Otóż, jest taki człowiek we
Wrocławiu, ‘zrzeszony’ we wrocławskim odłamie
klubu, który lubi polemikę słowną internetową
i wychodzi mu to całkiem dowcipnie. Tym człowiekiem jest
Adam Rudownik. Owego
czasu ‘Wrocław’ zapraszał ‘Kraków’
na przyjazd i na ‘picie’. Oczywiście, nie mogło
być mowy o piciu w dosłownym znaczeniu, gdyż jak
wiadomo wszyscy jesteśmy kierowcami i zdajemy sobie doskonale
sprawę czym grozi jazda ‘w stanie’. Wszyscy, z
małymi wyjątkami, bo niektórzy z nas niezłe
czasy między słupkami na lotnisku ‘wykręcają’
pod wpływem jednej czy dwóch puszek piwa Tatra (ulubione
żółte puszki, kolor zbieżny z kolorem Fanty
cytrynowej, więc jest rozgrzeszenie). Wracając, przyjazd
się odbył, ale było to w drodze na zlot i Fanty
cytrynowej we Wrocławiu nie uświadczyliśmy. Jednak od
tego czasu ‘Wrocław’ w osobie Adama Rudownika i nie
wspomnianego tutaj Mirka (nazwiska nie pamiętam) podchwycił
nutę i zostało, że ‘Kraków’ pija
Fantę cytrynową, a w szczególności Paweł
(bo to jego ulubiony napój). Tak została nam przylepiona
etykieta: Fanta Team. Przylepiona z naszą pomocą i bardzo
nam się podoba. Mamy wyjaśnienie. Mam nadzieję, że
nie rozmijam się z prawdą zbytnio, ewentualnie ktoś
napisze sprostowanie w najgorszym razie.