Marek poprosił o teksty, to teraz będzie o Marku. Na moje pytanie do Mirka: krótko o Marku, padły trzy słowa: Aśka, chacher i szybka jazda (cztery, ale jak potraktujemy szybką jazdę jako jedno, a możemy przecież, to będą tylko trzy). Zacznę od Aśki, (co nawet jest zgodne z moim pomysłem, bo A jest pierwszą literą alfabetu łacińskiego), Aśka, czyli pani Joanna, jest czasem dziewczyną Marka, a czasem asystentką Pawła, pana prezesa. Na jakiej zasadzie nie wiem dokładnie, ale czasem Paweł mówi do niej "pani Joanno", a ona do Pawła "panie prezesie". Wygląda to na stosunki wybitnie służbowe. Aśka, czyli pani Joanna, czasem bierze ode mnie przepisy, to znaczy brała, ale Marek się chyba struł albo przejadł i już nie bierze. Chacher...co Mirek miał na myśli, nie wiem za bardzo, bo ilekroć Marka o coś zapytam to mnie odsyła do swoich kolegów. Może on ma drużynę chacherską? Co prawda, serwer potrafi "zatkać", ale jeszcze nic nie popsuł. Jednak faktem jest, że Marek pilnuje całego "designu" tej strony i całego hateemelowego kodowania. No to chacher. Z szybką jazdą związanych jest parę ciekawych historyjek, ale jedna śmieszna dość zasługuje na przytoczenie: jak Marek "przydzwonił" w tył Żuka (dla tych co nie wiedzą, Żuk to takie starszawe dostawcze auto z napędem na tylną oś i silnikiem od "Warszawy"). Jechaliśmy wtedy na zlot do Sopotu i we Włocławku Marka spotkała przygoda, niewiele się stało, ale maska i reflektor do wymiany. Z racji tego, że maska "trochę odstawała", to wypadało znaleźć kogoś, kto tę maskę "przyklepie" do samochodu, żeby była "płastsza" . Wyobraźcie sobie miasto Włocławek w piątek, około osiemnastej, trochę mokro po deszczu. Warsztat działający o tej porze? Marzenie ściętej głowy. Zostawiliśmy Włocławek za wydechami i w drodze do Torunia znalazł się warsztat "przy polu", działający. Wjechaliśmy i wyszli zeń jacyś spece, Marek wyjaśnił o co chodzi, ów jeden spec kazał wjechać do warsztatu. Podszedł z deską i młotkiem. No i zbliżył się z tym do czarnej 156, bo taki samochód ma Marek, Marek się trochę "zestresował", ale w ruchach speca widać było pewność. Deskę przyłożył do maski (wygiętej), zamachnął się młotkiem i nie pomogło. Odłożył młotek, poszedł po drugi, znaaacznie większy. Zamachnął się raz jeszcze. Pomogło. Spec ów powiedział: dwadzieścia i po sprawie. No to po sprawie. Dwa machnięcia młotkiem i dwadzieścia, niezły business. A po tej historii, jeszcze udało się Markowi wygrać klasę na zlocie sopockim...